motto

„Tu otwierał się inny, odrębny świat, do niczego niepodobny;
tu panowały inne, odrębne prawa, inne obyczaje,
inne nawyki i odruchy.”

„Wyobraź mnie sobie. Nie zaistnieję, jeśli mnie sobie nie wyobrazisz.”

Jest! Pierwszy rozdział w nowej odsłonie, indżojcie :).

0001

Kurwa, kurwa, kurwa. Marc miał wrażenie, że mamrotał te słowa bez końca, jak jakieś pieprzone zaklęcie. Po raz kolejny wstał i podszedł do jedynego okna. Oparł czoło o chłodne kraty i poczuł się nieco lepiej, stojąc tyłem do pomalowanych na żółto ścian i wywieszonych na nich tablicach z regułami.
Prawdę mówiąc, w ogóle nie powinno go tu być. Po jaką cholerę dał się namówić ojcu na tę zrąbaną wizytę, zamiast po prostu zostawić sprawy własnemu biegowi? Kurwa, szesnaście dni to nie koniec świata.
No, ale skoro już tu przyjechał, chciałby przynajmniej mieć to jak najszybciej za sobą, bo czekanie dłużyło się nieznośnie, jak guma do żucia rozciągnięta pomiędzy palcami.
W końcu usłyszał zbliżające się korytarzem kroki, ciężkie buty wybijały nierówny rytm. To musiał być któryś ze strażników i Marc zastanawiał się, czy go rozpozna. Z westchnieniem odwrócił się od okna, zajął miejsce za stołem i czekał.


* * *


Ciężkie drzwi zamknęły się z charakterystycznym szczęknięciem. Ramona usiadła naprzeciw Marca, spuszczając głowę. Strażnik, który ją przyprowadził, stanął pod ścianą na szeroko rozstawionych nogach, prawą dłoń niby od niechcenia opierając na rękojeści czarnej pałki. Posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, po czym uśmiechnął się drwiąco.
Sam Simmons, jeden z najgorszych w Spofford. Marc poczuł zalewającą go wściekłość i musiał użyć całej siły woli, aby się opanować.
Przez przeraźliwie długą chwilę w ciasnym pokoju wizyt panowało milczenie. Simmons przestąpił z nogi na nogę i otarł się plecami o ścianę. Jego obfite brzuszysko wylewało się znad paska spodni, przy każdym ruchu poruszając niczym napełniony wodą balon. Chłopak musiał odwrócić od niego wzrok, bo nie potrafił zebrać myśli.
Ramona objęła się ramionami, opierając łokcie o kolana. Przedstawiała sobą żałosny widok, kiedy tak siedziała pochylona, w zbyt dużych ciuchach wiszących na szczupłym ciele.
I wciąż na niego nie patrzyła. Odkąd pojawiła się w pomieszczeniu, nie poświęciła bratu jeszcze ani jednego cholernego spojrzenia. Jeśli coś wkurzało Marca bardziej niż głupota, to właśnie ignorowanie go. Siedzieli naprzeciw siebie, a równie dobrze mogli znajdować się na dwóch przeciwległych krańcach świata.
– Czy ciebie już totalnie porąbało? – warknął w końcu z irytacją, przerywając przedłużającą się ciszę. – Nawet jednego pieprzonego tygodnia nie potrafisz wytrzymać bez wpakowania się w jakieś gówno? Nawet tutaj?
Aż do tej chwili starał się nie pozwolić emocjom na przejęcie kontroli nad przebiegiem spotkania. W końcu pojawił się tutaj jedynie po to, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku, czy siostra radziła sobie w nowej sytuacji, czy nie potrzebowała pomocy z zewnątrz. Ale kiedy zobaczył Ramonę, wszystko się zmieniło.
Nie chodziło tylko o scenerię, o ten idiotycznie pomalowany na żółto pokój, o kraty w oknach i szare, bezkształtne łachy, które miała na sobie. To go nie zaskoczyło, nie mogło zaskoczyć. Ale głowa obwiązana bandażem? Poranione kostki prawej dłoni, jakby uderzyła w coś twardego? Zieleniejący siniak na policzku? Miał nadzieję, że jej przeciwnik wyglądał o wiele gorzej.
Ramona wciąż się nie odzywała, wbijając wzrok w porysowany metalowy blat i nieznacznie kołysząc się do przodu i do tyłu. Marc znów poczuł irytację.
– Co ty, kurwa, znowu odpierdalasz?
Oczywiście nie odpowiedziała, bo po co.
Chłopak zacisnął palce na brzegu stołu, próbując się uspokoić, zanim wróci do rozmowy. Ta ciągła walka z emocjami za każdym razem sprawiała, że wpadał w panikę. Zwłaszcza ostatnio, kiedy nieuzasadniona wściekłość przybierała na sile, zagłuszając wszystko inne. Wbił wzrok w swoje pobielałe knykcie, szczęki zwarł tak mocno, że zęby zgrzytnęły w proteście, i dopiero wtedy wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze.
Nagle ciasnota pokoju wizyt zaczęła go przytłaczać, ściany jakby napierały na niego, próbując wypchnąć, wyrzucić, odizolować. Po raz pierwszy tego dnia z całkowitą wyrazistością uświadomił sobie, że naprawdę wrócił do murów poprawczaka Spofford. Nie miało znaczenia, że jako odwiedzający – kraty w oknach, wąskie korytarze i stalowe drzwi z każdej strony wyglądały tak samo. Nawet zapach był aż nadto znajomy.
Otrząsnął się i skupił wzrok na wiszącej na ścianie niebieskiej tablicy, na której widniały wypisane białymi literami reguły odwiedzin. W tej chwili nie potrafił rozczytać tekstu, słowa zlewały mu się przed oczami, wykonując dziwny, wirujący taniec, aż rozbolała go od tego głowa. Potarł palcami skronie, po czym odetchnął głęboko, próbując zebrać myśli.
Dopiero wtedy ponownie spojrzał na Ramonę. Przedstawiała sobą raczej smutny niż żałosny widok i wbrew woli zaczął jej współczuć.
– Ramona, co się dzieje?
Powoli podniosła na niego wzrok i zobaczył w jej oczach łzy. Zabiłby wszystkich, przez których przestała być beztroską sobą, wszystkich, którzy mniej lub bardziej bezpośrednio doprowadzili ją do Spofford. Kurwa!


* * *


Ramona nie mogła już dłużej unikać spojrzenia Marca. Nie była tak twarda, za jaką chciała uchodzić. Poczuła, jak wszystko się w niej załamywało, kruszyło, wywracało do góry nogami. Miała zamiar nie odezwać się ani słowem do nikogo przez całą wieczność, może wtedy by pożałowali. Ale to nie działało i chyba nie była dość silna, żeby grać dalej w ten sposób. Niewykluczone, że rozmowa z bratem to pierwszy krok do tego, aby wymyślić nowy plan przetrwania.
Popatrzyła na Marca, choć wiedziała, że łzy wyprowadzą go z równowagi dużo bardziej niż przedłużające się milczenie. Zaskoczył ją łagodny wyraz jego twarzy, jednak zaciśnięte szczęki aż nadto wyraźnie świadczyły o tym, że starał się opanować złość. Ale oczy miał dobre, więc może to nie na nią się tym razem wściekał?
Chciała, żeby znów się odezwał, ale teraz milczał i tylko na nią patrzył. Chciała, żeby ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze, że da sobie radę, że do wolności zostało tak niewiele. Żeby jej opowiedział o domu, o tym, co się zmieniło, co słychać u sióstr i braci. Chciała poczuć się częścią zewnętrznego świata, choćby przez chwilę.
Jak bardzo pragnęła już stąd wyjść! Gdziekolwiek, jeśli nie na zewnątrz, to przynajmniej na blok, gdzie musiała być sama jedynie podczas nocy, a pozostałe godziny spędzała z Ravi i resztą czarnych dziewczyn. One zawsze wiedziały, skąd wziąć papierosy i od którego z chłopaków skombinować dobry towar. W takich chwilach Ramona wierzyła, że świat stał przed nią otworem, że była niepokonana, nieśmiertelna. Nawet jeśli teraz tymczasowo mieszkała w izolatce, gdzie sika się do metalowego wiadra pod okiem strażniczek, gdzie kamera śledzi każdy ruch, gdzie nie można mieć żadnych przedmiotów i nawet ubranie musi zostać na korytarzu. Dobrze, że pozwolili jej zatrzymać bieliznę.
Nie spodziewała się, że Spofford to takie okropne miejsce. Zanim tu trafiła była niemal pewna, że wszystkie historie to jedynie wyssane z palca bzdury, które ładnie wyglądały na filmach o tych patologicznych, ubranych w markowe ciuchy dzieciakach. Jednak prawda wyglądała pod wieloma względami jeszcze gorzej, kiedy doświadczało się jej na własnej skórze.
Nawet przeszłość stała się tutaj balastem, jakby niosło się na plecach worek wypełniony kamieniami. Ucieczka z nim wyglądała zupełnie jak w tych snach, w których człowiek biegnie i biegnie, ale jego stopy nie odrywają się od podłogi, niezależnie od tego, jak bardzo by się próbowało. Ramona nie potrafiła uwolnić się od niechcianych wspomnień, ale szybko nauczyła się je zagłuszać. Zaczynała stawać się ekspertem w odpychaniu od siebie wszystkiego, co sprawiało ból.
Aż do tej feralnej nocy…
Teraz, kiedy faszerowali ją jakimiś prochami, czuła się otumaniona, jakby trwała w próżni, zawieszona gdzieś pomiędzy wymiarami, wyklęta przez rzeczywistość. Świat realny, w którym ludzie rozmawiali ze sobą, upijali się i po prostu cieszyli życiem, wydawał się odległy i nieosiągalny. Tam czas wciąż miał jeszcze znaczenie, nie zlewał się w plątaninę powtarzających się raz po raz obrazów. Tutaj Ramona coraz częściej się gubiła, nie potrafiąc odnaleźć żadnego punktu zaczepienia, niczego, co dałoby jej choć przez chwilę nadzieję, że wszystko, z czym musiała się codziennie mierzyć, to nie jedynie wytwór chorej, wykolejonej wyobraźni, projekcja obrazów ze stroboskopowych snów.
Chwilami nie wiedziała, na jakim świecie teraz żyła, wszelkie granice się zatarły. Nie było przeszłości ani przyszłości, liczyło się tylko tu i teraz, a i to rozmyte, jak kadr uchwycony przez kiepskiego fotografa. Byle przeżyć kolejną godzinę, dzień, tydzień. Potem to już jakoś leciało.
– Czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię? – głos Marca docierał jakby z bardzo daleka, ale dźwięk powoli narastał, tak jak zwiększa się głośność w telewizorze.
Ramona ocknęła się z ponurych myśli. Zrobiło jej się wstyd, że nie słyszała, co do niej mówił, choć przecież to tego najbardziej teraz pragnęła.
– Przepraszam – wymamrotała.
Ponownie zaczęła słyszeć dźwięki otoczenia – odległy warkot silników samochodowych za oknem, czyjeś kroki na korytarzu, stłumione pięścią kaszlnięcie strażnika. I stukot, potworny stukot, który przyprawiał ją o dreszcze.
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
To Marc nerwowo bębnił palcami w metalowy blat. Chciała poprosić go, żeby przestał, ale nie potrafiła zmusić się do choćby najmniejszego ruchu.
Stuk. Stuk. Stuk.
Ten dźwięk budził do życia demony.
Nie, proszę, tylko nie to.
Ramona zacisnęła palce na ramionach. Ból przywołał ją do rzeczywistości i ze zdziwieniem stwierdziła, że stukanie ustało. Ostrożnie zerknęła na brata.
– Co się dzieje? – powtórzył zadane już wcześniej pytanie.
Nie wiedziała, co mogła mu na to odpowiedzieć. Czuła łzy spływające po policzkach, ale zignorowała je.
– Wiesz – mówił dalej – ja nie wiem, kurwa, o co chodzi z tym wszystkim, czemu jesteś na dołku i tak dalej. Ale, cholera, wszystko tutaj od ciebie zależy. Nikt ci nie będzie ułatwiał życia, sama musisz o siebie zadbać. Rozumiesz to?
Skinęła głową.
– Dasz sobie radę?
Przytaknęła. Nie chciała go martwić, mówiąc, jak wyglądała rzeczywistość, jak bardzo sobie nie radziła.
– Potrzebujesz czegoś?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Jedyne, czego potrzebowała, to wyjść na zewnątrz, do jedynego świata, którego reguły były tak przyjemnie znajome. Ale tego nie mógł jej dać.
Usłyszała za plecami chrząknięcie strażnika i Marc zaczął podnosić się z miejsca. Podciągnął zbyt duże spodnie i chwilę stał niezdecydowany, patrząc na nią w zamyśleniu. W jego jasnych oczach nie było śladu charakterystycznej wesołości i po raz pierwszy Ramona zauważyła, jak bardzo brat się zmienił, jak wydoroślał, jak strasznie starał się zająć miejsce ojca.
Również wstała i podeszła do niego. Przytulił ją niezdarnie, pospiesznie, jakby chciał jak najszybciej mieć to za sobą. Nigdy nie był dobry w okazywaniu uczuć.
Poczuła na ramieniu ciężką rękę strażnika i Marc wrócił na swoje miejsce, zgodnie z regułami. Wychodząc, odwróciła się i spojrzała na niego po raz ostatni. Uśmiechnął się w odpowiedzi i to sprawiło, że powrót do poprawczakowej rzeczywistości stał się jeszcze trudniejszy. Znów została ze wszystkim sama.